Jeszcze parę uwag - na temat życia pieszego, życia matki z dziećmi i stylu jazdy Greków ;)

Grecja bardzo mi się podobała jako kraj do zwiedzania, ale raczej bym nie zamieszkała w Grecji z dziećmi.
Zacznijmy od placów zabaw - których trochę zwiedziliśmy.
Nie widzieliśmy żadnego zadbanego, nie zdezelowanego placu zabaw. Nie przesadzam. To wygląda tak, jakby nikt nad nimi nie sprawował jakiejkolwiek opieki konserwatorskiej - zostały postawione i pies z kulawą nogą się nie zainteresuje czy te zabawki są nadal bezpieczne. A nie są.
Huśtawki bez oparć, z pourywanymi, zardzewiałymi łańcuchami, Drabinki z pourywanymi barierkami, wystające śruby, zjeżdżalnie zajeżdżone tak, że dziurawe na wylot. I ja nie mówię o jakiś placykach w jakiś zapadłych dziurach: ja mówię tu również o placach w centrum miasta, w centrum Aten.


kółkiem zaznaczyłam urywającą się część huśtawki


barierki niet - za to śruba gratis
Poruszanie się z wózkiem dziecięcym po Grecji to koszmar. Chodniki są od sasa do lasa - jeśli w ogóle są, oczywiście. Nagle potrafią zmniejszyć szerokość do 10 cm. Albo zakończyć się w jakiś krzakach. Albo zamienić się w ogródek przy jakiejś tawernie. Albo płynnie przejść w schody do jakiegoś domu. Albo po prostu zniknąć. Lub zakończyć się krawężnikiem o 30 centymetrowej wysokości. Na twojej drodze może jeszcze pojawić się dowolna ilość samochodów bądź motocykli zaparkowanych w taki sposób, że dla pieszego zostaje jakieś 5 mm. To wszystko oczywiście powoduje, że w wielu miejscach najwygodniej iść po jezdni - i próbować nie oglądać się nerwowo na każdy przejeżdżający samochód.
Największy hardcore: szłam z Jaśkiem w wózku środkiem jedno z dwóch pasów bardzo ruchliwej jezdni w środku Aten. Powód: chodnik zdematerializował się, przy krawężniku były zaparkowane auta, przy tych autach był zaparkowany drugi rząd - na światłach awaryjnych, co w kodzie, nie tylko greckim, w ogóle południowym oznacza "zaraz wracam".




parkowanie po grecku ;) (widzimy fragment skrzyżowania)



Osobną sprawą są przejścia dla pieszych i światła. Pasy - owszem zdarzają się. W Atenach na większych skrzyżowaniach są. W mniejszych miejscowościach nie uświadczysz - przechodzi się jak bądź, gdzie bądź - gdzie się da. Ale nawet w takich Atenach ku potomności uchwyciłam dwa kwiatki związane z pasami ;)




Jeśli chodzi o sygnalizację świetlną - zdecydowanie uprzywilejowani są zmotoryzowani. Światła dla pieszych zapalają się na parę sekund dosłownie - o ile w ogóle się zapalą - bo na takie skrzyżowanie trafiliśmy. Po 10 minutach czekania - przeszliśmy na czerwonych wykorzystując dziurę w nieprzebranym sznurze aut i motocykli.
Jazda samochodem... hm.... tu więcej pewnie zdołałby opowiedzieć Tibor - ja mam tylko spostrzeżenia jako pasażer.
O stylu jazdy Greków naczytaliśmy się w necie oraz zostaliśmy prosto z mostu ostrzeżeni przez spotkanego na Okęciu Ateńczyka: "pamiętajcie - Grecy to najgorsi kierowcy na świecie! I większość z nich nie ma prawa jazdy". Fajnie. Super. To bardzo budujące, gdy chce się spędzić 10 dni w aucie.
Na miejscu pierwsze co zrobiłam - to popatrzyłam czy samochody mają boczne lusterka (w takim Neapolu większość samochodów ma je co najmniej uszkodzone, jeśli nie urwane). Lusterka były. To chyba nie będzie tak źle... I moim zdaniem nie było. Owszem - trzeba się było przyzwyczaić, że Grecy pasy ruchu traktują bardzo umownie - za miastem uwielbiają jechać środkiem jezdni biorąc pas między koła; w Atenach trzeba się było przygotować, że ktoś z lewego pasa nagle postanowi skręcić w prawo, skręci na zakazie itp.
Światła awaryjne - o nich nie sposób nie wspomnieć. To panaceum na wszystko: Grecy na awaryjnych cofają, parkują, skręcają tam gdzie nie powinni. Gdy widziało się auto na awaryjnych toczące się przed Tobą - trzeba było uważać, bo taki samochód mógł zrobić WSZYSTKO: zatrzymać się, skręcić w dowolną stronę, zacząć cofać.
Grecy nie używają świateł. Zapalają je jak już naprawdę robi się ciemno - gdy zmierzcha ostatecznie zapalą pozycyjne.
Ale przy tych wszystkich "kwiatkach" podobało nam się wyluzowanie kierowców: tam nikt na nikogo nie trąbi. Nie zdążyłeś zjechać ze skrzyżowania i ci pół tyłka wystaje? Spoko - ominiemy Cię większym łukiem. W Warszawie taki delikwent zostałby już obtrąbiony przez pół miasta. Nie mieliśmy też stresa przy parkowaniu gdzieś w obcych miejscach - tam i tak wszyscy parkują gdzie popadnie.





Może więcej dopisze kiedyś mój małżonek - ode mnie chwilowo to wszystko :)




Nasza trasa przez Peloponez:





1 komentarz: