5 stycznia Portoheli - Nafplio - Leonido

Po dwóch dniach leniuchowania, po przejrzeniu mapy i przewodnika - obraliśmy kierunek na Nafplio. Samo miasto miało być dość malownicze - a oprócz tego nad nim górowały ruiny zamku na które prowadziły - i tu dwa nasze przewodniki podawały różne dane: 999 stopni - lub wersja nr dwa: blisko 900 stopni. Tiborowi wyszło 915 - ale jeszcze za bramą wejściowa, na terenie samego zamku jest tych schodków, że ho ho.
Wchodziłam, łaziłam po ruinach i złaziłam po tych 915 schodkach z Jaśkiem na plecach w chuście i na dole nie byłam w stanie wyprostować nóg, bo wpadały mi w dygot. Zakwasy miałam jeszcze przez ponad tydzień.


w tle widać twierdzę Palamidi - nasz cel
 
pierwsze schody za płoty ;)











Połaziliśmy po miasteczku - rzeczywiście bardzo malownicze - klimatami przypominało mi trochę południową Francję: wąskie uliczki, balkoniki, ozdobne szyldy, dużo kwiatów, doniczek. I masa, masa sklepików - głównie z różnymi uroczymi bibelotami do domu, biżuterią, z których byłam wyciągana siłą.









Ruszyliśmy dalej - wieczór nas zastał koło miejscowości Leonido - tam więc zaczęliśmy szukać noclegu - w jednym znalezionym przez nas hotelu cena była za wysoka w stosunku do jakości pokoi - po popytaniu w paru sklepach, wskazano nam inne, tańsze miejsce. Hotelik był pilnowany przez parę sympatycznych staruszków - ale pokoje - a szczególnie łazienka - taka sobie. Zresztą takie sobie łazienki - to standard raczej. Pokoje są staranniej umeblowane niż u nas w Polsce, za to łazienki - z reguły są mało przyjazne, ciasne, prowizoryczne - i niestety często brudne.
Pokój może nie była najprzytulniejszy - za to w pobliskiej tawernie zjedliśmy bardzo pyszny i obfity obiad, popijany równie pysznym miejscowym winem. Tu jako ciekawostka, bo wcześniej o tym nie wspominałam: w tawernach wino podaje się w mosiężnym kubku, o pojemności 0,5 abo 1 litra. Wino przelewa się w małe szklaneczki - i tak popija przy posiłku. Pomysł bardzo nam się spodobał - i ostatecznie przytargaliśmy z Grecji dwa takie kubanki - ślicznie się prezentują w kuchni na półeczce koło okapu :).
Z całego miasteczka wymiotło męską część mieszkańców przed telewizory - ponieważ właśnie odbywał się jakiś mecz piłki nożnej - właściciel w tawernie gdzie jedliśmy - też stał z nosem przy telewizorze.
Po posiłku ruszyliśmy w górę głównej uliczki - trochę z duszą na ramieniu, ponieważ nie było tu wcale chodnika, a ulica była szeroka tak na jeden samochód z groszami. Spotykaliśmy zaciekawione i przyjazne spojrzenia - miasteczko nie było duże, poza sezonem każdy obcy od razu rzucał się w oczy. Osoby, u których Tibor pytał się o nocleg interesowały się czy udało nam się go znaleźć - bardzo sympatyczna atmosfera.

2 komentarze:

  1. Dzień dobry,
    mnie ciekawi jedno - czy widzieliście Państwo mrówki? Pytanie jest poważne - chodzi o to, czy w Grecji zapadają w sen zimowy. Pozdrawiam i z góry dziękuję za odpowiedź!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie kojarzę mrówek. Ale też nie interesowałam się nimi

    OdpowiedzUsuń